Powieściowe laboratorium
Wiadoma rzecz, że nawet jeśli wydarzenia wewnątrz powieściowego świata wydają się pasować do siebie jak ulał, a postacie w nich występujące nie mogą zachowywać się inaczej, niż właśnie się zachowują, prawdziwego życia w utworach literackich się nie znajdzie, a ich bohaterów nie spotyka się na ulicy. „Jedyna historia” Juliana Barnesa jest na to najlepszym dowodem. Oto Paul, ledwie dziewiętnastolatek, poznaje w klubie tenisowym Susan Macleod, panią w wieku swoich rodziców. Losowanie zdecydowało, że stała się ona jego partnerką w rozgrywkach deblowych. Cóż, tak wyszło. Ale potem, partnerka z kortu zostaje partnerką życiową dziewiętnastolatka. Możliwe to? Podczas wakacji – dobrze. Dłużej – raczej nie… Gdybyż tylko ci niezwykli kochankowie spotykali się w pokoikach hotelowych i biegali na koncerty muzyki poważnej, pół biedy, tymczasem oni prowadzą bogate życie towarzyskie. I to gdzie – u Macleodów, pod okiem męża Susan i jej dwu dorosłych córek. Pan domu niczemu się nie dziwi. Wspólnie z Paulem rozwiązuje krzyżówki i chwali jego bystrość. Nie razi go zbytnio, gdy ten przyprowadza swoich kolegów ze studiów, którzy – jak gdyby nigdy nic – zostają na noc. Można by rzec, że czasy sprzyjają takiej swobodzie, są lata sześćdziesiąte, rewolucja obyczajowa w pełnym rozkwicie. Wszystko pięknie, tylko że to nieprawda – również w świecie zamkniętym między okładkami książki Barnesa. Tę historię, jak dowodzi autor, jedyną, która „układa życie na zawsze”, opowiada Paul, ale czyni to z różnych perspektyw; warto zwrócić uwagę, jak do nas mówi: w pierwszej, drugiej czy trzeciej osobie. Narrator toczy grę ze swoją pamięcią. Zrazu pokazuje nam tylko to, co chciałby we wspomnieniach zachować, potem ten obraz pięknej miłości zaczyna pękać, a spod niego wyłania się obraz inny – pełen brutalności, przemocy domowej, bólu i rozpaczy topionych w alkoholu. Czy to są powody, by związek między bohaterami się rozpadł? Nic podobnego, trwa jeszcze długo. Paul mawia, że od życia nie należy za wiele wymagać, jak ma się małe oczekiwania, to i zawodu nie ma. Gorzej, kiedy życie zaczyna czegoś wymagać od nas. Bo w końcu dochodzi do rejterady, ale dopiero wówczas, gdy kochanek nie może sprostać wyzwaniom, przed którymi stanął. Ta rejterada wcale nie jest całkowitym zerwaniem. Na drodze miłości, jak w każdym wielkim romansie, śmierć dopiero stanąć może.
Opowieść, jako się rzekło, wydaje się mało prawdopodobna (choć ktoś powiedział mi, abym popatrzył w kierunku Pałacu Elizejskiego, jednak zdarzają się takie historie i dobrze się kończą) i pewnie trudno by się ją czytało, gdyby autor nie wpisał w nią eseistycznych rozważań o sensie życia – o miłości i przemijaniu. Rzeczywistość powieściowa to swoiste laboratorium, w którym autor odnajduje potwierdzenie swoich tez.
Andrzej Massé
Czytelnia Naukowa nr IV
Opracowanie: Dział Strategii Rozwoju i Promocji
Julian Barnes, „Jedyna historia”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2018.
Link do katalogu bibliotek mokotowskich: klik tutaj