Garść wspomnień naocznego świadka
„Tygodnik Ilustrowany” nr 18, z 4 maja 1907 r.
Obchód stulecia konstytucji 3 maja w roku 1891 w Warszawie
GARŚĆ WSPOMNIEŃ NAOCZNEGO ŚWIADKA
Po upadku powstania 1863 r. nastąpił w Królestwie Polskiem długi okres rezygnacji i spokoju. Zwrócono się do „pracy organicznej”, do odnowienia społeczeństwa za pomocą odpowiedniej „higieny” i „dyety” ekonomiczno-kulturalnej. Starano się wzmocnić wewnętrznie nadszarpnięty ostatnim wybuchem organizm, odkładając wszelkie marzenia o zmianach zewnętrznych politycznych do odległej przyszłości. Chłodny rozsądek zapanował nad gorącem uczuciem.
Naturalnie, że stan taki wiecznie trwać nie mógł, zwłaszcza wobec przykręcanej coraz silniej śruby ucisku biurokratycznego. Rzecz charakterystyczna jednak, że pierwsze objawy fermentu posiadały charakter, w którym hasła socjalistyczne, nie przeciwstawiając się narodowym, przytłumiały ją atoli do pewnego stopnia. Z biegiem czasu jednak zaczęły przebłyskiwać płomyki, świadczące, że poczucie narodowe żyje i dąży do uzewnętrznienia się rozmaitemi drogami, a między innemi za pomocą manifestacji ku uczczeniu godnych chwały chwil naszej przeszłości.
Jednym z najpierwszych i najgłośniejszych objawów tego typu była manifestacja na cześć uchwalenia konstytucji 3 maja 1791 roku.
Przygotowała ją młodsza generacja, starsi ludzie bowiem na ogół zachowywali się względem polityki manifestacyjnej niechętnie, a nawet wrogo, uważając, że jest to rzecz za ryzykowna w stosunku do korzyści, jakie przynieść może. Doszło do tego nawet, że prasa codzienna wydrukowała jednobrzmiący „manifest”, zredagowany na posiedzeniu u jednego z wydawców, a potępiający podobne „wybryki”, jako bezcelowe. Skutek tego komunikatu był taki, że studenci obchodzili redakcje pism, które go wydrukowały, i karcili, albo starali się karcić doraźnie redaktorów.
Co do samej manifestacji, to, jako naoczny świadek, mogę podać niewielką garść wrażeń osobistych.
Otóż przede wszystkim nawet między szczerymi i niezupełnie szczerymi zwolennikami obchodu panował początkowo rozłam.
Ludzie „mniej śmiałej natury” pragnęli urządzić manifestację milczącą: zamknąć się w domach i nie wychodzić. Gorętsi i odważniejsi ułożyli inny program obchodu, który też został wykonany.
Rano w szczelnie zapełnionym kościele św. Jana odbyło się nabożeństwo, podczas którego prowokatorzy próbowali namówić młodzież do zaśpiewania hymnu „Boże, coś Polskę”. Sztuka się nie udała. Nabożeństwo przeszło spokojnie, i tłum manifestantów wyroił się w porządku z ulicy Świętojańskiej na plac Zamkowy. Pochodowi z okien zamku przyglądał się ówczesny generał-gubernator, Hurko.
Część tłumu rozeszła się do domu, część zaś, przeważnie studenci, podążyli w Aleje Ujazdowskie i do Ogrodu Botanicznego, gdzie, jak wiadomo, stoi szczątek niewykończonej świątyni Opatrzności, która miała być wzniesiona na pamiątkę pracy sejmu czteroletniego i jego uchwał.
Jak głosi legenda, w zrujnowanych murach umieszczono akt konstytucji 3 maja. Zrazu władze, zaskoczone wypadkiem, nie występowały z interwencją, chociaż wśród wielu urzędników panowało przekonanie, że Polacy szykują się do „powstania” (?!).
Po południu zebrał się w Ogrodzie Botanicznym znacznie większy tłum, wśród którego nie brakowało i ludzi starszych, oraz kobiet. Obchodzono dookoła ruiny „konstytucyjnej” kapliczki, zdejmując przy tym czapki i kapelusze i obrzucając stary mur kwiatami.
Jeden ze studentów-Rosjan, który się znalazł w ogrodzie, nie rozumiał tej ceremonii i zapytał kolegi-Polaka:
– Przed kim, czy przed czem zdejmujecie czapki?
– Przed ideą konstytucji – odpowiada interpelowany.
Podobne zapytanie rzucił publiczności i ówczesny oberpolicmajster, Klejgels, który, zawiadomiony o zbiegowisku, przybył do ogrodu i ze wzgórka przypatrywał się obchodowi, uśmiechając się przy tym ironicznie:
– Wot kakaja ideja chodit’ s otkrytymi gołowami! – powtórzył kilkakrotnie i wyszedł.
Po jakich 2-3 godzinach Ogród Botaniczny opustoszał. Większość porozchodziła się do domów, ale znaczna grupa studentów poszła parami pod Zamek, gdzie ich zaczęli rozpędzać Kozacy dońscy i policja.
Ponieważ nie byłem świadkiem tego momentu dnia i znam go tylko z niedokładnych i często sprzecznych opowiadań, więc nie będę się długo nad nim zatrzymywał.
Wiem tylko, że skończyło się na tem, iż sporą gromadę studentów wpędzono do Saskiego ogrodu i aresztowano, oraz że jeden z nich, Bruliński, rozstrojony nerwowo, poderżnął sobie w ratuszu gardło i umarł. Pogrzeb jego dał powód do nowych manifestacji na Powązkach i spowodował nowe aresztowania. Od owego dnia Ogród Botaniczny z polecenia władzy wyższej bywa otwierany dla publiczności dopiero po 3 maja.
Jako szczegół uzupełniający, zwracam uwagę na fakt odbicia w Warszawie medalu pamiątkowego, którego podobiznę zamieszczamy w niniejszym numerze. Medal ten należy dziś do względnych rzadkości, gdyż odbito go z powodu trudności technicznych w niezbyt wielkiej liczbie egzemplarzy.
Manifestacja w setną rocznicę 3 maja była niejako ziarnkiem, z którego wyrastały różne późniejsze objawy podobnego rodzaju. Niezależnie od obchodu samej rocznicy konstytucji, które powtarzały się na mniejszą skalę i były urządzane przeważnie przez młodzież akademicką, korzystano z każdej okazji, żeby przypomnieć Warszawie rozmaite chwile dziejów rozbiorowych i porozbiorowych kraju naszego.
Obchody te odbywały się rozmaicie i często przechodziły bez większego wrażenia, niekiedy zaś przybierały charakter ostrzejszy i pociągały za sobą poważne skutki dla manifestantów.
Rocznice rozbiorów obchodzono żałobą, i agitowano, żeby w karnawale nie urządzać balów itp. Najsmutniej skończyła się rocznica wybuchu Kilińskiego, którą władze potraktowały bardzo surowo i ukarały aresztem, a nawet zesłaniem znacznej liczby manifestantów, przeważnie z inteligencji. Jedną z ofiar tej ostatniej manifestacji był głośny i zdolny pisarz, Józef Potocki, redaktor ówczesnego Głosu, znany w literaturze pod pseudonimem Maryana Bohusza. Był to człowiek zdenerwowany, na którym pobyt w więzieniu oddziałał niekorzystnie i doprowadził do choroby psychicznej. Po umorzeniu sprawy i wyjściu na swobodę, Bohusz poprawił się, ale niezupełnie, i w końcu przepadł bez wieści.
IGNACY MATUSZEWSKI
Artykuł pochodzi ze zbiorów Biblioteki Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, które znajdują się w Czytelni Naukowej nr XXI przy ul. Bukietowej 4.
Pisownia oryginalna (dokonano jedynie drobnych korekt ortograficznych).