WIGILIA, WILIA – wyraz pochodzenia łacińskiego, oznacza dzień poprzedzający święto lub dzień szczególnie ważny i nawiązuje do oczekiwania, czuwania, ponieważ taki czas, z nocą włącznie, poświęcano właśnie na czuwanie i modlitwę, połączoną z postem.
Dziś słowa tego używamy prawie wyłącznie w odniesieniu do Wigilii świąt Bożego Narodzenia.

Poniższy artykuł pochodzi z „Tygodnika Ilustrowanego” z numeru 378, z dnia 22 grudnia 1866 roku. W tekście zasadniczo zachowujemy pisownię oryginalną, zmieniając ją tylko tam, gdzie niestosowana dziś pisownia znacząco utrudniłaby zrozumienie artykułu lub utrwalała w pamięci naszych młodszych Czytelników formy obecnie rażąco niepoprawne.

 Zwyczaj to bardzo stary odznaczania wigilii Bożego Narodzenia pewnemi [pewnymi] szczególnym obrządkami. A niechaj nikt nie sądzi, że tylko u nas on istnieje; dzień ten albowiem obchodzony bywa na całym świecie, mianowicie zaś u ludów rolniczych, a niemal wszędzie jednakowo, różniąc się tylko w nazwisku [w nazwie] i niektórych szczegółach; zwyczaj to zatem tak stary jak świat, nie mający początkowo związku z religią chrześcijańską, lecz od przyrody i życia ludzkiego początek biorący. W końcu roku, który święcono uroczyście u wszystkich ludów, dziękowano zawsze Najwyższej istocie za szczęśliwie ukończone prace i zanoszono prośby o dalszą pomyślność w następnym roku.

Dlatego uczty, odwiedziny, powinszowania i śpiewy, połączone bywały z gusłami i zabobonami, póki światło wiary chrześcijańskiej nie nadało im wyższego znaczenia pamiątki Narodzenia Chrystusa Pana. Tym więc sposobem obchody te, jedne pogańskich sięgające czasów, drugie z chrześcijaństwa początek swój wywodzące, dziwną mieszaninę zrodziły. Posłannicy albowiem chrześcijaństwa, nie mogąc od razu wykorzenić pogańskich obrzędów, starali się do nich zastosować podobne, mające znaczenie religijne. Ucztę przeto rolniczą odbywano w przeddzień Narodzenia Pańskiego; stół pokryty sianem był pamiątką ubogiego w żłobie Dziecięcia; śpiewy pogańskie zastąpione zostały pobożnymi kolędami, obchodem ze zwierzętami i jasełkami czyli szopkami, a chleb powszedni opłatkami, któremi dzielono się ze wszystkiemi, na znak zabopólnej [wzajemnej] miłości.

Taki jest początek zwyczajów naszej Wigilii, uroczyście obchodzonej niegdyś rozmaitemi obrzędami, które jakkolwiek w części się dotąd utrzymują, straciły już wiele z pierwotnej swojej formy.

Według dawnych opisów, stół na wieczorną ucztę bywał zarówno u możnych i ubogich pod obrusem zasłany sianem; po kątach izby jadalnej musiały stać snopy ze zbożem. Stół opasywano łańcuchem, ażeby się go chleb trzymał. Była to więc niejako libacya [libacja, ucztowanie] narodu rolniczego, która niezawodnie przedchrześcijańskich sięgała czasów. Dziewczęta przy końcu wieczerzy wyciągały spod obrusa źdźbła siana: gdy było zielone, miały w następne zapusty [ostatnie dni karnawału, ostatki] pójść za mąż; gdy zeschłe, czekać im sądzono itp.

Nie będziemy tu wyliczać szczególnych dań, jakie musiały być koniecznie w tym dniu na stole, ani tłumaczyć ich znaczenia; koronę ich wszakże stanowiły strucle. Bez strucli żadne, by [nawet] najuboższe gospodarstwo nie mogło się obejść, a piekarze warszawscy nie tylko walczyli o lepszą pomiędzy sobą, ale tworzyli arcydzieła w tym rodzaju, na których oglądanie zbiegało się całe miasto. Zaczem [także] i ludzie piśmienni notowali podobne rzeczy ze wszystkimi szczegółami, a w dawnych pamiętnikach naszego miasta dotyczących, takich osobliwości liczne bywają opisy.

Za króla Jana III, pisze jeden ze współczesnych mieszczan warszawskich, był na jego dworze piekarz Józef Smoliński, który w roku 1681na wigilią Bożego Narodzenia upiekł ogromną struclę, taką jakiej nikt dotąd nie widział. Dziwowisko to ściągnęło całe miasto do oglądania. Na strucli bowiem z migdałów, rodzynek i innych różnych bakalji, piekarz tak ułożył wizerunek królowej Maryi Kaźmiry [Kazimiery], iż uważano to jakoby włoskie doskonałe malowidło, albo najwyborniejszą mozaikę florencką. Król i królowa, uradowani z takiego prezentu, obdarzyli Smolińskiego znaczną kwotą pieniężną, za którą poczciwy piekarz u różnych gospodyń zakupił strucli i rozdawał je ubogim.

We trzydzieści lat później inny warszawski piekarz-artysta, mieszkający przy ulicy Zakroczymskiej, upiekł struclę na podarunek dla burmistrza Starej Warszawy. Była to strucla nad struclami, jakiej także nie widziano w Warszawie. Niosło ją na ramionach czterech piekarczyków chędogo [czysto, ładnie] odzianych, a ludu co niemiara cisnęło się dla widzenia tego dziwowiska. Gdy przyniesiono ową struclę do mieszkania burmistrza, pan majster uczynił przemowę od wszystkich piekarzy warszawskich, poczem [potem] prosił pani [panią] domu, aby odkryła wierzch strucli. Aż tu z podziwieniem wszystkich wyszedł z niej pięcioletni synek piekarza i zaczął śpiewać kolędę. Zaproszono wielu obywateli dla widzenia tego majstersztyku [mistrzowskiego dzieła], który stał u burmistrza przez całe święta, a potem odesłano go do szpitala Świętego Ducha, dla spożycia [żeby go zjedzono].

Jeszcze później mamy zapisane, że w roku 1764, pierwszym panowania Stanisława Augusta, jeden z najzamożniejszych piekarzy warszawskich upraszał tego monarchę, aby raczył przyjąć ofiarowaną mu struclę, 7 łokci długą, na pamiątkę że elekcya [elekcja, wybór] królewska odbyła się 7 września. Mąka do niej braną była z 17 młynów warszawskich, dlatego, że król urodził się 17 stycznia. Rozmaitych przypraw do niej było 32, iż [bo] tego roku król miał tyle lat wieku [życia]. Na koniec niosło tę ogromną struclę dziewięcioro dzieci piekarza, gdyż miesiąc wrzesień, w którym miała miejsce elekcya, jest dziewiątym w roku.

 

Ten numer „Tygodnika”, całe jego roczniki oraz inne ciekawe, archiwalne wydania gazet i czasopism, również lokalnych i branżowych, można poznać w Czytelni Naukowej nr XXI (ul. Bukietowa 4a). Należą one do Biblioteki Dziennikarzy Polskich, której zbiory przejęła na własność Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Mokotów i udostępnia je wszystkim zainteresowanym.