rysunkowy portret Aleksandra Fredro - mężczyzny koło sześćdziesiątki.

Smutek komediopisarza

O Aleksandrze Fredrze słyszeli wszyscy, nawet ci, co o nim nie słyszeli. To jeden z tych pisarzy, których słowa weszły do potocznego języka i tam pozostały. Jeśli nawet omijasz teatry i biblioteki szerokim łukiem, to na pewno zdarzało ci się powiedzieć: „Wolnoć, Tomku, w swoim domku”, „Osiołkowi w żłoby dano” albo, patrząc na czyjeś postępki, orzec, że zachowuje się on niczym małpa w kąpieli. Cytuje się dziewiętnastowiecznego komediopisarza bezwiednie. Ci natomiast, którzy coś o nim słyszeli, z przyjemnością sięgają po jego zdania. A przydają się one w każdej dobie, i w młodości, i na starość, czasami są ironiczne, a czasami zupełnie serio. Przytoczę kilka tych, które lubię najbardziej, sądzę, iż nasi Czytelnicy też je cenią: „Jeśli nie chcesz mojej zguby,/ Krokodyla daj mi, luby!”, „Niech się dzieje wola nieba,/ Z nią się zawsze zgadzać trzeba!”, „Łatwiej kijek pocienkować, niż go potem pogrubasić”, „Nie strach umrzeć, strach  umierać”.

Nawiązania do autora „Ślubów panieńskich” potrafią czasami zaskoczyć, pojawiają się tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Byłem niegdyś na plenerowym kameralnym koncercie Krystyny Prońko. Artystka śpiewała też swój stary przebój „Deszcz w Cisnej”. Po występie podszedłem do niej i zapytałem, czy może wie, co o bieszczadzkiej miejscowości sportretowanej w piosence zanotował Fredro w swoich pamiętnikach „Trzy po trzy”, popatrzyła na mnie cokolwiek zdziwiona i niezbyt pewnym głosem odparła, że nie ma pojęcia. Otóż napisał takie zdanie: „Deszcz padał, z lasów się kurzyło, smutna była Cisna”.

W Cisnej hrabia Fredro w dzieciństwie bywał, bo wieś należała do rodziny, a w XIX w. jego ojciec, Jacek, wzniósł tam hutę żelaza. Ale dramatopisarz przez długie lata mieszkał i gospodarzył, z niemałym sukcesem, w Beńkowej Wiszni pod Lwowem. Ożenił się z Zofią z Jabłońskich Skarbkową – prawda, że musiał czekać aż dziesięć lat, by ta uzyskała rozwód – a ich związek był (czy jest coś mniej romantycznego?) szczęśliwy i trwały. Dochowali się dwojga udanych dzieci. Po bez mała dwudziestu latach mieszkania na wsi przenieśli się Fredrowie do dworku z ogrodem na Chorążczyźnie  na przedmieściach Lwowa. Przez pięć lat autor „Zemsty” przebywał, z różnych powodów, choć bardziej rodzinnych niż politycznych, we Francji. (Został tam podczas wielkanocnego spotkania w Hotelu Lambert u Czartoryskich przedstawiony Mickiewiczowi, który prawie nie zwrócił na niego uwagi i dalej „smacznie zajadał” szynki i kiełbasy). Stać go było na przemieszkiwanie w stolicy Francji, należał do ludzi zamożnych. Po powrocie brał udział w życiu obywatelskim Galicji. Zmarł we  Lwowie 15 lipca 1876, dożywszy sędziwego wieku – w tej epoce to rzadko spotykane – bo aż 83 lat. Może nie dałoby się powiedzieć, że życiorys to banalny i pozbawiony romantycznych porywów, ale byli tacy, którym wydawał się zbyt „poukładany”, co na tle epoki, ich zdaniem, nie najlepiej wyglądało.    

A zapowiadało się zupełnie inaczej. Przywoływane już tutaj „Trzy po trzy” to pamiętnik czasów żołnierskiej służby pod napoleońskimi orłami. Do wojska wstąpił Aleksander, mając zaledwie szesnaście lat. Gdy nastąpił „rok ów”, ten wspaniały rok znany z Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, ruszył ze swoim pułkiem na wschód. Tam, gdzie wieszcz swoją opowieść urwał, dzięki czemu epopeję narodową naszą zamyka happy and, ten poeta, którego wieszczem nigdy nie okrzyczano, a przeciwnie jego współcześni mieli go za nie dość romantycznego i wyzbytego ducha narodowego, swą życiową epopeję rozpoczynał. Przyszły komediopisarz napatrzył się na sceny podobne tym, które Goya przedstawił w „Okrucieństwach wojny”. Widział płonącą Moskwę i przeżył dni odwrotu wielkiej armii. W Wilnie zapadł na tyfus i dostał się do niewoli. Zdołał zbiec, by wrócić do napoleońskiego wojska. I choć gwiazda cesarza w kampaniach 1813 i 1814 roku wyraźnie zblakła, by zgasnąć w Fontaineblou, pozostał mu wierny. Wszystko skończyło się dość zaskakującą pointą – rewią wojsk polskich w Saint-Denis przed cesarzem, ale rosyjskim.

Warto w tym miejscu zastanowić się, dlaczego swoje wspomnienia Fredro zatytułował „Trzy po trzy”. Co to właściwie znaczy? „Słownik języka polskiego” objaśnia: „Pleść trzy po trzy »mówić bez sensu, pleść głupstwa«”. Czy można podejrzewać, że hrabia postrzegał życie jako coś właśnie bez sensu. Był ktoś, kto tak twierdził i nawet wiedział, dlaczego tak jest. Otóż dlatego, że „Aleksander Fredro jest w złym humorze”. Z komediopisarzami tak często bywa, że nie należą do wesołków. To ma konsekwencje – ich komedie tylko z pozoru są śmieszne i błahe.

A właśnie za takie – zabawne i istotnej treści pozbawione – część krytyki je miała. Zwłaszcza Seweryn Goszczyński, a także Edward Dembowski, Aleksander Dunin-Borkowski, zarzucili autorowi tak wspaniałych komedii jak „Pan Geldhab”,  „Śluby panieńskie” czy „Zemsta” brak talentu, wzorowanie się na Francuzach, podejrzaną moralność, a wreszcie niechęć do pobudzania ducha patriotycznego. Fredro, co już zostało powiedziane, nie żył z pióra, tak więc mógł sobie pozwolić na to, by pióro złamać. Przestał pisać, a gdy po dwudziestu latach do pisania powrócił, zastrzegł, że te nowe utwory wystawić będzie można dopiero po jego śmierci.

Po latach krytyka literacka poszła w kierunku przeciwnym, nie tylko przestano wypominać poecie brak polskości, a przeciwnie zaczęto go uznawać za arcypolskiego. „Zemsta” postrzegana była jako pomnik kontuszowej Rzeczypospolitej, od którego bił blask podobny jak od „Pana Tadeusza”. Zwłaszcza zdania „Nie wódź mnie na pokuszenie,/ Ojców moich wielki Boże!/ Wszak gdy wstąpił w progi moje,/ Włos mu z głowy spaść nie może” obracane były na wszelkie sposoby, jako wyraz umiłowania tradycji i nie wiadomo czego tam jeszcze. Dopiero Tadeusz Żeleński-Boy zdjął z opowieści o sporze o mur graniczny cały komediowy kostium, dostrzegł tam rzeczy przerażające – ciemnotę, łajdactwo i pozbawioną jakiejkolwiek duchowości bigoterię naszych jakże polskich antenatów.

Tak jest. Komedie Fredry tak naprawdę są raczej smutne. Pokazują zakłamanie i dwulicowość, moralną nędzę, brak autentyzmu człowieka. Taki sam obraz przedstawiała Gabriela Zapolska, na to samo wskazywał Witold Gombrowicz.

Warto w Roku Fredry, którym 2023 ogłoszono, do Fredry wrócić. I odczytać go tak, jak należy. Także zajrzeć do „Zapisków starucha”. Wiekowy pisarz pod koniec życia zapełniał notatniki aforyzmami. Niektóre z nich brzmią bardzo współcześnie. Nie będę ich cytował, bo jeszcze ktoś uzna, że zajmuję się tutaj polityką.


Andrzej Massé