Młody Ignacy Krasicki w peruce i w bogatym stroju duchownego z epoki siedzi na krześle przy stoliku. Zwrócony jest twarzą do patrzącego. Na szyi ma zawieszony duży krzyż, pod szyją – koloratkę z pektorałem. W lewej ręce trzyma zapisaną kartkę papieru.

poety, prozaika i biskupa. Patrona jednej z ulic na Górnym Mokotowie.

Zapraszamy do lektury artykułu przedrukowanego z „Tygodnika Ilustrowanego” nr 12 i 13 z 23 i 30 marca 1901 roku: „W setną rocznicę śmierci”, szkic Maryana Dubieckiego. Zachowano ortografię oryginału; w tekście dokonano skrótów.

I.

Kiedy wiek XVIII kończył się, już nie tylko cała działalność Krasickiego była poza nim, lecz i jego życie się już miało ku schyłkowi. Wszystko, co mógł zdziałać – zdziałał, wszystkie jego prace celniejsze już się były rozbiegły po wszystkich łanach dziedziny społecznej, „od Warmii, w całej Litwie i w całej Koronie, aż w końcu doszły nawet do szlachty na zagonie”. Witano je z zapałem, chętną dłonią sięgano po odpisy, przepisywano „Satyry”, uczono się na pamięć „Bajek”; jego myśli weszły do umysłów mas, stały się przysłowiami. Lubowano się w pięknym języku, w dowcipie, domyślano się intuicją, iż jest w tych „warmińskich nowaliach” wdzięk, lekkość przedtem nieznana… Zdobywszy niejako klucz do usposobień ówczesnego społeczeństwa, stawszy się ulubieńcem narodu, zmusza do czytania. Tam gdzie nie widziano przedtem żadnej książki, chyba kalendarz, spotykano się z Krasickim.

Popularność olbrzymia, jaką się słusznie cieszył biskup warmiński, doszła do szczytu już na lat dziesięć przed jego zgonem, w epoce Sejmu Czteroletniego… I to, co rzekł o nim Trembecki: „A cney [wybornej] pisania sztuki, z dowcipem i gustem, tyś pierwszy dał przykład pod naszym Augustem…” – nie było zdaniem odosobnionem, lecz wypowiadało myśl, upodobanie ogółu. Król go wysoko ceni, obsypuje względami, każe bić medal na jego cześć… Musa vetat mori (Muza nie pozwala umierać) — czytamy na tym medalu, a dworacy mienią księcia biskupa warmińskiego „Księciem poetów…” — uznania wówczas nie brakło mu.

Dzisiaj znaczenie jego w literaturze naszej po części zapomniane, po części niedoceniane. Niełatwem teraz do zrozumienia, iż żyjąc w czasach tak tragicznych, z całym spokojem pisał „Bajki” tryskające dowcipem, „Satyry” zaprawne lekką ironią, a nie uderzał o struny lutni Jeremiasza [nie lamentował, biadał].

Inna była indywidualność Krasickiego, inne jego zadania. Przyznać mu wszakże należy, że zadania, które dla siebie wytknął, że drogi, które obrał, były to zadania nader ważne dla życia tamtoczesnego [ówczesnego], a drogi twarde, do przebycia trudne. Pragnął on zreformować społeczeństwo pracą pióra, obudzić je z uśpienia, cywilizować, zdzierając osłonę złych nałogów, zadomowienia; pragnął naród swój zespolić bardziej z prądami cywilizacji zachodniej, od której odbiegliśmy. Rzuca się więc nader wcześnie w wir pracy, przystępuje z całym zapałem do urzeczywistnienia owych zadań podniosłych, ujmuje pióro i walczy niem przez życie całe, do ostatniego niemal tchnienia. (…)

Pragnie zreformować od razu wszystko, porusza swym lekkim piórem całą ciżbę zagadnień, począwszy od wytępienia złych nałogów, zabobonów, ciemnoty, pijaństwa, marnotrawstwa, zbytku, od polepszenia doli ludu wiejskiego, od reformowania klasztorów, do ulepszeń gospodarstwa, do wychowania kobiet, do kwestii podrzędnych, do urządzania domu, sposobu przyjmowania gości, do mody i ubioru… Bo i czegoż nie ma w jego „Podstolim” [„Panu Podstolim”]?…

Zdawałoby się, iż ten biskup, zamknięty znaczną część życia w murach zamczyska heilsberskiego, zwrócony długo obliczem do Berlina, ten literat oddany pracom piśmienniczym, wesoło spędzający lata w gronie jednej tylko warstwy społecznej, przebywający często wśród Niemców, nie zna dokładnie narodu swego, iż mu się pobieżnie tylko przypatrywał: w rzeczywistości był znawcą wybornym ludzi w ogóle, a w szczególności społeczeństwa własnego.

Pisarz on przede wszystkim. Bardziej pisarzem niż kapłanem, niż biskupem, niż senatorem Rzeczypospolitej. Polityki nie lubi, od niej się usuwa, nawet wtedy gdy go jeszcze nie były odcięły od Rzeczypospolitej kordony pruskie. Na wypadki polityczne patrzy z dala, nie przykładając wcale dłoni do ich biegu; owszem, usuwa się od nich, powtarzając często, nawet zbyt często, słowa Kochanowskiego: „Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję…”. Zawód literacki uważa za jedyne prawie zadanie życia, i ono mu zapełnia życie całe. Bez pióra się nie może obejść nigdy i nigdzie. Pisze wszędzie i zawsze: w domu, w podróży, w rezydencji swej na Warmii, w Warszawie i w zajazdach na gościńcach, na popasach i noclegach. Pisze w młodości i wieku dojrzałym, pisze ciągle, aż do ostatnich dni życia, którego nić nader szybko, niespodziewanie śmierć przecięła…

Rozpoczął Krasicki swą działalność literacką w Warszawie w drugim roku rządów Stanisława Augusta (w [roku] 1766). Umieszcza prace swe pierwsze w wychodzącym wtedy „Monitorze”, a niezależnie od tego opracowuje już pierwsze „Satyry” i „Bajki”, które spoczywają czas pewien w tece autora. Jednocześnie z „obiadami czwartkowymi” króla rozpoczyna się szereg tak zwanych „wieczorów uczonych” biskupa Krasickiego, który mieszkał (w [roku] 1768) w nowo wzniesionej kamienicy Józefa Wasilewskiego „konsyliarza królewskiego”, na Krakowskiem Przedmieściu.

Wszystko, co mieniono świetnem w stolicy ówczesnej, co znane było z nauki, dowcipu — król, dygnitarze, literaci — tłumnie garnęli się na pokoje [księdza] biskupa warmińskiego. Tam uprzejmy, pełen wdzięku, elegancji, młody, piękny gospodarz, w fioletach oszytych koronkami brabanckimi, ożywiał „wieczory uczone” nie tylko dowcipem swym wytwornym, rozmową ujmującą, biesiadą wspaniałą – bo w wydatkach hojnym był zawsze, lecz utworami swego pióra. Odczytywano na tych biesiadach literackich nigdzie jeszcze nie drukowane „Bajki”, „Satyry”, ustępy z „Myszeidy”. Z „wieczorów uczonych” rozbiegały się one w odpisach po kraju, docierały w formie literatury rękopiśmiennej do miejsc, gdzie książka rzadkością była lub wcale jej nie spotykano. Świstki te z bajką, satyrą wynoszone przez gości z „wieczorów uczonych” szły na obszary polskich niw, do wiosek, dworków, zaścianków dalekich, niosąc pierwsze zawiązki upodobań czytania.

Po tym okresie pierwszym twórczości nastąpił drugi, nader długi, kiedy Krasicki (po r. 1772 stale osiada na Warmii, kordony pruskie oddzielają go odtąd od Rzeczypospolitej, gościem rzadkim on już w Warszawie) prowadzi w starym zamczysku w Heilsbergu życie wygodne, zbytkowne, chociaż rząd pruski nie omieszkał mu znacznie obciąć dochodów biskupstwa. W owym okresie, pochłaniającym znaczną część życia Krasickiego, działalność jego literacka wzmaga się, rozszerza, do szczytu dobiega.

II.

Wówczas często przebywa w Berlinie, zawiązują się stosunki bliższe z Fryderykiem II i całą rodziną Hohenzollernów, stosunki, które ani jemu, ani Polsce nic nie przyniosły i przynieść nie mogły. Niemniej jednak wciąż je utrzymuje. Fryderyk go lubi, w Sans-Souci [pałac Sanssouci] umieszcza w pokoju, gdzie Wolter gościł, mówiąc, że „to natchnąć go powinno…”. Po Fryderyku Wielkim dwaj jego następcy również wysoko cenią naszego poetę i nie szczędzą mu swych uprzejmości. W Sans-Souci powstała „Monachomachia”, rzecz pod względem artyzmu niepospolita i przez młodsze ówczesne pokolenia witana z zapałem. Niemcewicz stawił ją wysoko – ale unosi się około niej wspomnienie dla nas smutne, iż Krasicki kreślił ów obraz jaskrawy stanu ciemnoty zakonów ówczesnych pod wpływem zachęty Fryderyka Wielkiego.

Nie było rzeczą właściwą w owej epoce to zbyt gorliwe uprawianie stosunków z Fryderykiem, poufalenie się z nim, przyjmowanie królewskich pochlebstw, żartów, bawienie go – to już było za wiele i dziś nas razi, lubo [chociaż] wtedy nikogo nie raziło… Poziom narodu był dość niski; lepsi, wyżsi – do nich Krasicki bez zaprzeczenia należy – starali się podnieść, ale wówczas zbyt wysoko jeszcze podnieść się nie zdołali…

Cały okres pobytuHeilsbergu, zapełniony pracą literacką, odznaczał się przy tym niezwykłą ruchliwością biskupa. Odbywa podróże częste na Pomorze bliższe, bądź dalsze, do Oliwy, do Królewca; jeździ do Berlina, w którym w późniejszych latach część zimy zwykle przebywa, jeździ do wód czeskich, zwiedza swą diecezję, bierzmuje tłumy liczne, poświęca świątynie, nie zapomina o obowiązkach swych biskupich, odbywa wreszcie długie, uciążliwe podróże w głąb Polski, nad San, do rodziny do Lwowa, a podczas tych podróży zbiera typy, chwyta w lot śmieszności i z lekką ironią, z subtelnym dowcipem umieszcza je w swych satyrach, śmiejąc się z tych ułomności, a nigdy nie gorsząc, nigdy nie moralizując. Wszelkie moralizowanie obce mu było…

Życie w Heilsbergu, przepełnionym tłumem gości, krewnych, przybyszów z głębi Polski, było prawdziwie pańskie, dziwnie kosztowne, co wprowadzało biskupa, mającego z początku przeszło 400 000 złp [złotych polskich] dochodu, w długi, rosnące z latami. Hojność Krasickiego była znana. Postać ta niezwyczajna, nie tracąca nigdy humoru, pogodna, łagodna, posiadała serce wysoce współczujące wszelkiej niedoli. W budżecie jego domowym 900 złp miesięcznie stale było przeznaczone na ulżenie losu biednych.

Chociaż jest nieznużonym pisarzem, noce nieraz trawi z piórem w dłoni, a w powozie, podczas podróży długich, męczących, ma zawsze z sobą książki; chociaż go pali żądza podołać wszystkiemu i literaturę uważa za swe posłannictwo, któremu pragnie zadość uczynić, niemniej kapłańskie i biskupie obowiązki spełnia sumiennie. Wśród ogólnego zepsucia – jego życie jest bez zarzutu. Skandale liczne, które otaczają bardzo wielu innych na jego stanowisku, nie rzucają na niego najmniejszego cienia…

Jak na ówczesną dobę to już wiele, bardzo wiele…

Zgon ostatniego prymasa Polski, ks. arcybiskupa gnieźnieńskiego Michała Poniatowskiego, odemknął Krasickiemu drogę do katedry gnieźnieńskiej. Król pruski prowadzi go na tę najprzedniejszą biskupią stolicę w Polsce, nie z miłości wszakże dla Krasickiego, lecz dla utorowania drogi Niemcowi do infuły warmińskiej… Po Krasickim objął biskupstwo na Warmii ks. Hohenzollern-Hechingen, powinowaty domu panującego w Prusiech [Prusach].

W pamiętnym roku 1795, książę biskup Warmiński otrzymuje z ręki pruskiej stolicę prymasowską, ale już nie jest prymasem Rzeczypospolitej, bo ta istnieć przestała.
W czterdzieści dni po chwili pamiętnej, gdy karoca ciężka, kołowa, z trudnością posuwając się po śniegu, wśród tłumów, wywoziła po raz ostatni Stanisława Augusta z zamku warszawskiego, ulubieniec króla, Krasicki, otrzymał infułę gnieźnieńską, jako siedemdziesiąty siódmy pasterz tej diecezji.

Do rzeczywistego objęcia osieroconej katedry prymasowskiej przychodzi jednak dopiero w r. 1796, po prekonizacyi [zatwierdzeniu i uroczystym ogłoszeniu przez papieża nominacji biskupa] w Rzymie. Krasicki w najsmutniejszych czasach staje u steru nowej owczarni. Siły mu już się wyczerpują, chociaż wiek jeszcze nie był podeszły. Smutki publiczne obezwładniają jego dłoń pracowitą. Nie umiera, zmysłów nie traci, ale uzdolnienie, dowcip, lekkość formy stanowczo się wyczerpują. Rzeczy oryginalnych mało tworzy, tłumaczy, przerabia, wciąż jest czynny, wpada na pomysł wydawania tygodnika, około którego grupowałyby się resztki zastępu literatów, jakie mogłyby być jeszcze przez niego zebrane…

Wychodzić rzeczywiście zaczyna w r. 1798 tygodnik w małym półarkuszu pt.: „Co dzień”, drukowany w Łowiczu pośpiesznie, z widocznymi ślady, że nie było nikogo do dopilnowania chociaż porządnego wydrukowania pisma. Na pierwszych numerach brak nawet wskazówki, w którym roku drukowano. Poeta uskarża się na to osamotnienie, pisze bowiem: „Jest nas pięciu, którzy myślimy, dwóch, którzy gadamy, a jeden, co pisze…”.

Zbyteczna dodawać, że tym jednym, zawsze, aż do końca chętnym do pracy, to Krasicki… Najlepszym, jedynym współpracownikiem, który służył, jeśli nie piórem, to radą, tym, „który gadał”, był Franciszek Dmochowski, którego Krasicki, dzięki swym wpływom u dworu berlińskiego, wyrwał z tułactwa i dał mu możność pracowania na ziemi ojczystej. Dmochowski okazał wiele szlachetności, nie zabaczając [zapominając] w okazaniu wdzięczności pamięci Krasickiego.

Wkrótce już została tylko pamięć o Krasickim; umiera on na zaraniu [początku] XIX wieku, najniespodzianiej, wśród obcych, i obce niemieckie dziennikarstwo pierwsze zabiera głos, by rzucić na jego trumnę słowa uznania.

Myśl ks. arcybiskupa zgrupowania resztek rozbitków piśmiennictwa około tygodnika „Co tydzień” nie mogła się urzeczywistnić; ale kiełkowała myśl inna. Kilku ludzi uczonych, wpływowych z epoki stanisławowskiej, kilku mężów poważnych: Stanisław Sołtyk, Czacki, Albertrandi, Fr. Dmochowski, którzy z odrętwienia ogólnego pierwsi budzą się, postanawiają wytworzyć Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Warszawie. Towarzystwo to ma na celu zbiorowymi siłami czuwać nad duchową puścizną, z ogólnego rozbicia pozostałą, nad językiem, literaturą, tradycją kultury naszej. Towarzystwo Przyjaciół Nauk zawiązuje się w listopadzie r. 1800, a więc na trzy miesiące przed zgonem Krasickiego, widzi go w swem gronie, i on swymi stosunkami u dworu berlińskiego przyczynia się do zatwierdzenia go przez rząd pruski… W kilka tygodni potem Krasicki, po Nowym Roku 1801, wyjeżdża do Berlina, gdzie miał zawsze dużo spraw do załatwienia, wyjeżdża ze Skierniewic, tworzących rezydencję jego arcybiskupią – i już do Polski nie wraca…

Krótkotrwała choroba przecięła w Berlinie pasmo życia męża pełnego zasługi, 14 marca 1801, w 67 roku pracowitego istnienia…

Szczegóły chwil jego ostatnich nie są znane. We trzy dni po zgonie, w prostej trumnie drewnianej, złożono „w cichości” – jak podaje gazeta berlińska – zwłoki Krasickiego w podziemiach kościółka św. Jadwigi w Berlinie, która to świątynia ze składek katolików różnych krajów wzniesiona, niegdyś (w r. 1773) przez niego była konsekrowana.

Do Warszawy pierwsza wiadomość o jego zgonie nadeszła zaledwie po pięciu dniach i d. 20 marca, nr 23 „Dodatku do Gazety Warszawskiej” umieścił wśród „rozmaitych wiadomości” wzmiankę lakoniczną o śmierci Krasickiego, co było jedynym uczczeniem ziomków, pochodzącem z ich własnej myśli; wszystko inne zapożyczono dosłownie z gazet niemieckich. Zapewne obawa władz pruskich wpłynęła na to milczenie.

„Gazeta Warszawska” z dnia 24 marca i „Gazeta korespondenta warszawskiego i zagranicznego” przedrukowały z berlińskich dzienników w przekładzie nekrolog (…)

Geniusz czasu, wolny od wszelkiej zazdrości, na grobowcu jego wykuje dłutem swym: Zasłużył na szacunek i przywiązanie u Fryderyka W. i następców jego…”.

A więc ten, którego przed niewielu laty, za dni stanisławowskiej epoki, nazywano „Księciem poetów”, otrzymuje od ziomków jedyny dar pamięci ze słów gazeciarza niemieckiego, mniemającego w naiwności ducha, że sympatia „Fryderyka i jego następców” to dla Krasickiego jedyny tytuł do nieśmiertelności…

Stopniowo jednak, z biegiem czasu, powiększają się objawy uznania dla jego pracy i zasług literackich; chociaż zbyt wiele tych objawów nie spotykamy… Ku końcowi roku jego śmierci, Fr. Dmochowski odczytuje obszerną „pochwałę” na posiedzeniu Tow. Prz. Nauk, w której daje charakterystykę człowieka i pisarza; później nieco Molski pisze odę na jego zgon, dziś zapomnianą; J.I. Kraszewski opracowuje o nim studium obszerne (w r. 1878); piszą i inni. W r. 1810 Jan Śniadecki w liście do Staszica rzuca myśl wystawienia pomnika Krasickiemu, „jako człowiekowi, który stworzył w Polakach gust i zrobił szczęśliwą rewolucję w myślach i sposobie pisania…”. Ale ani ta myśl, ani podobna, rzucona jeszcze później przez Jaszowskiego, mało znanego pisarza galicyjskiego, w zbiorowym piśmie pt. „Słowianin”, nie były urzeczywistnione… Wielkopolska jedynie, dzięki ks. Ant. Radziwiłłowi i arcyb. Wolickiemu, doczekała się sprowadzenia prochów Krasickiego do Gniezna, gdzie je w r. 1829 w grobowcach katedralnych złożono…

Mniemamy, że najlepszem uczczeniem jego pamięci będzie przejęcie się myślą, którą on, wśród innych, pożytecznych i podniosłych, zostawił w „Satyrach” narodowi swemu: „Odmieńmy obyczaje, a jąwszy [podejmując] się pracy, niech będą dobrzy, niech będą szczęśliwi Polacy…”.

 

Numery „Tygodnika”, całe jego roczniki oraz inne ciekawe, archiwalne wydania gazet i czasopism, również lokalnych i branżowych, można poznać w Czytelni Naukowej nr XXI (ul. Bukietowa 4a). Należą one do Biblioteki Dziennikarzy Polskich, której zbiory przejęła na własność Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Mokotów i udostępnia je wszystkim zainteresowanym

{Play}